Rano zebranie się szło nam niemrawo. Wyjechaliśmy po 9, do tego doszły jeszcze zakupy na obiad i kemping.
Do Waszyngtonu dotarliśmy ok 14:30, co niestety zdyskwalifikowało niektóre z naszych planów zwiedzania miasta. Zaparkowaliśmy przy stacji metra Greenbelt (park&ride) i ruszyliśmy do centrum. Pierwsze problemy komunikacyjne pojawiły się tuż po zakupie biletów. Okazało się bowiem, że w przeciwieństwie do NY, każda osoba musi mieć swoją kartę biletową. My załadowaliśmy pieniądze na jedną i niestety nic nie da się z tym zrobić - brak możliwości odzyskania ponad 28$ to byłby cios, jednak miły pan oficer w metrze po krótkim wykładzie puścił nas bokiem i to samo doradzał zrobić w drodze powrotnej. Rzeczywistość okazała się jednak nie być tak różowa i służbiści na innych stacjach w czasie naszego przemieszczania się po mieście nie byli już tak przychylni, więc musieliśmy kombinować i nie czuliśmy się z tym dobrze.
Na obiad poszliśmy do hiszpańskiej knajpki Juno przy archiwum. Bardzo dobre i ciekawe jedzenie w jeszcze rozsądnych cenach (jak na centrum stolicy), chociaż porcje dosyć skromne.
Wycieczkę po Waszyngtonie rozpoczęliśmy w American Museum of Natural History. Zachęcił nas opis muzeum z przewodnika i nie zawiedliśmy się. Atutem był darmowy wstęp. Muzeum umieszczone jest w dużym, przestronnym budynku na dwóch poziomach. Odwiedziliśmy ekspozycję ssaków, motylarnię (wejście płatne-5-6$), robale (także żywe okazy), mumie, dinozaury!, skamieliny, ekspozycję geologiczną, gdzie można dotknąć meteorytów i fragmentu Marsa, minerały i kamienie szlachetne, wystawę zwycięskich fotografii konkursu National Geographic z ostatnich trzech lat oraz pobieżnie życie podwodne. Wystawy są przygotowane z dbałością o szczegóły, okazy ładnie wyeksponowane, przystępnie i ciekawie opisane. Motylarnia dostarczyła wiele emocji (radości i zawodów z powodu tego, że motyl na kimś usiadł albo nie).
Wszystko to tak nas wciągnęło, ze nie zauważyliśmy kiedy zrobiło się bardzo późno - było po 19 jak wyszliśmy z muzeum. Nie bardzo wiadomo było co robić dalej - byliśmy po środku między Kapitolem, pomnikiem Lincolna i Białym Domem, dzieci już zmęczone i niechętne do współpracy. Staś zasnął w nosidle. Poszliśmy w kierunku Pomnika Waszyngtona - przeszliśmy obok, bo nie było planu wjeżdżania na górę w celu oglądania panoramy. Doczłapaliśmy do Białego Domu, tęsknie spoglądając na rikszarzy i przejeżdżające autobusy. Potem (a była to już chyba g.21) metrem dotarliśmy pod Kapitol, gdzie wszystkie dzieci dostały ekstra moce do szaleńczych biegów i fikołków na wypielęgnowanych trawnikach Kapitolu. W ciemności doczołgaliśmy się do metra i ogarnąwszy co i jak wróciliśmy na parking.
Z parkingu było rzut beretem do kempingu. Pomimo, że był wewnątrz obwodnicy to znajdował się w dosyć sporym lesie. Jechaliśmy po ciemku, na szczęście zarezerwowaliśmy sobie miejsce wcześniej. Rozbiliśmy namiot w światłach reflektorów i czołówek. Basia padła i spała w foteliku, ale Zosia i Staś ożywili się znowu i dzielnie pomagali nam się rozkładać. Byliśmy tuż przy toaletach, ale nie było prysznicy, co po dniu w upalnym mieście było sporą niewygodą. Toalety były mocno przechodzone i mimo, że czyste to nie zachęcały do korzystania.
Noc była duszna i gorąca, więc spaliśmy przy otwartym namiocie. Słychać było pohukiwania różnych stworzeń, nie znaliśmy takich odgłosów z polskich lasów.
Rano daliśmy sobie trochę odpoczynku i nie zrywaliśmy się o świcie. Udało nam się zlokalizować prysznice, dzieci przeszły się na wycieczkę , ogarnęliśmy samochód z tygodniowego bałaganu.
Kończymy nasze zwiedzanie na wschodzie i ruszamy ostro na zachód - planujemy przejechać przez Cincinnati, St. Louis, Kansas City i Denver i następnie w kierunku Wielkiego Kanionu.
Koszty: Metro - karta na os 2$, przejazd 3,8 $ za os. pow. 4 lat (w sumie 40$), knajpa - 36$, parking 6$, kemping 16$, paliwo 20$, opłaty drogowe 12$